Tully (2018) - O matko, mam dość!

maja 17, 2018

Charlize Theron gra dużo. Niewątpliwie korzysta w filmach ze swojej urody. Nie tym razem. Podobnie jak w filmie „Monster” (2003), czasem wychodzi z roli seksbomby i daje się oszpecić.

Marta Szczepańska zaprasza na recenzję filmu „Tully”.

Za takie role jak w „Tully” lubię Charlize Theron najbardziej. Bo nie jest w tym filmie piękną seksbombą. Jest po prostu typową kobietą. W tej produkcji zwyczajnie potwierdza swój aktorski warsztat (bo urody już nie musi). To nie jest może tak spektakularna przemiana z pięknej w bestię jak w „Monster” (2003), ale aktorka niewątpliwie sporo przytyła, by wcielić się w rolę Marlo - matki trójki dzieci.

Mamy świadomość od razu, gdy idziemy na ten film, że zobaczymy nie blaski, a cienie macierzyństwa. To wiemy po zwiastunie. Ale to, co w tym filmie ujmuje, to fakt, że pokazane jest to tak… naturalnie. A gdy nasza bohaterka sama nazywa się wielką śmieciarką, czy pokazuje się zmęczona i niewyspana w wyciągniętym dresie czy sukience - namiocie, to wręcz naturalistycznie. Bez zbędnego patosu, narzekania, a z drugiej strony - szukania dziury w całym. Tak po prostu jest. To codzienność i nie ma tu utyskiwania na brak czasu dla siebie, swój los czy wołania o pomoc. Obraz, pozornie mimochodem, czasem z lekkim przymrużeniem oka, stawia jednak ważkie pytania – co się właściwie musi stać, żeby kobieta znalazła zrozumienie i wsparcie u swojego partnera?

Film zasługuje na mocną „siódemkę” – za kameralny charakter pokazanego problemu i ciekawie poprowadzone relacje między bohaterami (zwłaszcza naszą mamą i opiekunką najmłodszej córki czyli tytułową „Tully”). Jednak daję mu jeszcze dodatkowo pół gwiazdki za nieco przewrotny punkt kulminacyjny, bo takiego rozwiązania po prostu się nie spodziewamy. A zatem ode mnie film dostaje 7,5 gwiazdki.

autorka: Marta Szczepańska

You Might Also Like

0 komentarze

Flickr Images